TeresaOfFaintSmile94's avatar

TeresaOfFaintSmile94

27 Watchers59 Deviations
13.3K
Pageviews
<da:thumb id="712692999"/>
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In


 MOJA KSIĘGA BINGO


  VI. PUŁAPKA NA RYBĘ Z PIÓROPUSZEM



      Coś ostatnio za dużo tej spontaniczności w moim życiu. Pozbawi mnie to czasu na odpoczynek, ale byłoby ignorancją, gdybym nie wykorzystała takiego obrotu spraw. Zapewne tamci dwaj już wyruszyli moim śladem. Ten Kakuzu … Jego chakra mnie intryguje, a zdolność manipulacji nią może być nadzwyczaj zbliżona do mojej. Skoro tak, to na niego muszę uważać najbardziej. Czas sprawdzić, czy to co mówiłeś jest prawdą, Sho.

    Mistrzu, gdybyś tu był, sprzedałbyś mi teraz solidnego kuksańca, żeby mnie otrzeźwić. Postaram się nie złamać danego ci słowa. Zapewne kiedy związałeś mnie przysięgą, zdawałeś sobie sprawę z tego, że okrężną drogą będę dążyła do tego, by urzeczywistnić swoje zamysły. Chciałeś mnie spowolnić wystarczająco, bym przejrzała na oczy. Fascynujące, że niemal ci się to udało. Nie, udało ci się to w zupełności. Dałeś mi czas, bym to wszystko zrozumiała. Nie zmienia to jednak faktu, że muszę skończyć to co zaczęłam i spróbować przy tym nie zginąć.

    Zabawne. Znów nazwałam cię mistrzem. To już drugi raz. Że też właśnie ja mianuję mistrzem takiego głupca. Gdybyś to usłyszał, byłabym zmuszona kolejny raz wyprostować ci zaciśniętą pięścią ten fircykowaty uśmieszek. Nie wiem jeszcze czy powinnam być za to wdzięczna, ale dzięki tobie wciąż żyję. Jeśli obserwujesz mnie, gdzieś z góry, tymi pustymi, rybimi ślepiami, to odwróć swój wzrok. Tylko przez ten jeden dzień.

    Powiedziałeś, że od początku nie chciałeś w żaden sposób wpływać na moje decyzje. Więc niech ktoś mi powie, dlaczego mimo tego, że już nie żyjesz, nadal czuję jakbyś mną kierował? Nawet zza grobu mącisz mi w głowie, Togebara, ty stary mataczu.

    Usta kobiety bezwiednie wygięły się nieznacznie w łuk uśmiechu. Wspomnienie tego roztrzepanego mężczyzny w słomianych klapkach wywoływało u niej taką reakcję. Jednak nie zawsze tak było. Tuż po jego śmierci nękały ją wyłącznie obrazy ostatnich chwil życia mistrza. Za dnia obwiniała się sama, nocą zaś duszę dręczyły makabryczne koszmary. Któregoś dnia, tak bez przyczyny zignorowała wszystko co nie łączyło się z ich treningami, wspólnym podróżowaniem i jego bezwstydnymi nawykami, z którymi nawet nie starał się ukrywać. Od tej pory świadomość wizualizowała go wyłącznie jako jeszcze żywego i jakże upierdliwego mentora. Zapewne przewidział również i to. Niefrasobliwe podejście do świata nie kolidowało z jego zdolnością do wnikliwej i zawsze trafnej oceny sytuacji.

    Togebara niezaprzeczalnie wiele ją nauczył, świadomie i nieświadomie. Jako pierwszy zauważył w niej zbuntowanego dzieciaka z trudną przeszłością, a nie ludzką broń, bezdusznego zabójcę. Tak ją traktował  jak wychowanka, wypierdka proszącego się o resocjalizację. Paradoksalnie, swoją rozchwianą osobowością potrafił ustabilizować młodociany temperament. Dlaczego przypomniała sobie o nim właśnie teraz? Powód był oczywisty. Planowała wkroczyć na tereny, które opuściła dawno temu i spotkać tam to, czego obiecała unikać. Czy jest już na to gotowa? Jeśli nie, to kiedy będzie? Bez sensu w to wnikać  należało działać.

    Przerwała swój bieg i podeszła do znajomego strumyka, by zaczerpnąć wody. Przemyła nią spoconą twarz i szyję. Po tym co zobaczyła w zmąconym odbiciu uświadomiła sobie, że zapomniała o swojej rozdartej w ferworze walki chuście. Spojrzała na siebie z niezrozumiałym obrzydzeniem i dotknęła rozległego znamienia na lewym policzku. To osobliwe memento, pozostawione przez nieprzyjaciela doskonale spełniało swoją rolę. Dręczyło napiętnowaną, wprowadzało zamęt w umyśle i wręcz nawoływało, by nawet nie próbowała zatrzeć wspomnień z nim związanych. Drążąc delikatną, młodą twarz niczym ropiejący czyrak, kalało zarówno duszę jak i ciało.

    Zmęczenie. Biegła całą noc. Zużyła dużo chakry, a zabawa jeszcze nawet nie zaczęła się na dobre. Odpoczynek był wskazany, nawet kilkunastominutowy. Usiadła pod drzewem i przymrużyła powieki. W świetle poranka, na pobladłej twarzy wyraźnie odznaczały się sine plamy pod oczami. Czuła nienaturalne mrowienie pod skórą, na całym ciele. Nadwyrężone mięśnie dawały o sobie znać w najbardziej niepożądany sposób. Po chwili wyciągnęła spod płaszcza kilka listków zasuszonego mięsa, które zjadła pośpiesznie. Kalkulowała, że wcześniej spotkani członkowie Akatsuki powinni w kilka godzin odnaleźć ją w tym miejscu. Dokładnie tutaj wpadną w kolejną pułapkę, w którą zamierzała ich wciągnąć. Jeszcze nigdy nie było konieczności, by uwzględniać tak wiele zmiennych w taktyce. Dodatkowo, jeśli nie zgra się idealnie w czasie, zapewne zginie. Chwila, w której stanie sama naprzeciw ludzi pragnących jej śmierci zbliżała się niechybnie.

    Wyjęła prostokątną notkę i ścisnęła ją między dłońmi, złożonymi niczym do modlitwy. Papier zmienił kolor z beżowego na jarzący jasnoniebieski. Wstała z wolna i położyła na ziemi połyskujący skrawek, pół metra przed sobą. Wykonała kilka pieczęci i wraz z kłębem dymu ukazał się klon. Bez słowa zerwał się on do biegu w kierunku, z którego wcześniej przybyła. Następnie przykucnęła, chwiejąc się przy tym, przygryzła kciuk do krwi, wypowiedziała słowa przyzwania i oparła dłoń na podłożu.

    - Hej – mały przybysz spojrzał na nią badawczo po czym dodał  Stęskniłaś się, czy znowu wpadłaś w jakieś szambo i chcesz wciągnąć w to również mnie?

    - Co jeśli ci powiem, że jedno i drugie, mój drogi Aza?  odpowiedziała natychmiastowo, zmuszając się do wyraźnie sztucznego uśmiechu.
   Nowo-przybyły prychnął z niezadowoleniem. Określił stan kobiety bez problemu. Trupi wyraz twarzy i ręce drżące w skurczu były aż nadto wymowne. Zatrzymał wzrok na jej policzku, lecz szybko uświadomił sobie niestosowność takiego zachowania i skrzyżował spojrzenie z Enenrą. To prawda, dawno się nie widzieli. Powodowało to to, że po prostu tego nie chciała lub nie było to zwyczajnie konieczne. Właśnie, ostatnio samodzielnie radziła sobie z każdym wrogiem. Kto więc śmiał ingerować w tą rutynę? Co istotniejsze, kto był w stanie tego dokonać?

    - Masz nóż na gardle. Nie sil się na zbędne uprzejmości i wyjaśnij mi szybko sytuację, w której teraz oboje się znajdujemy.

    Łowczyni zaśmiała się na głos, tym razem szczerze i serdecznie.

    - Gdybyśmy nie znali się wcześniej, wzięłabym cię za kolejne wcielenie Togebary  zaskoczyła tym stwierdzeniem rozmówcę, który zawahał się, jakby uciekł na moment do wspomnień. Mówiła o nim z taką łatwością, że przybysz, odczuł jakby miał do czynienia z obcą osobą, a nie pamiętliwą i porywczą zabójczynią, której w pewien sposób się obawiał.

  - Wtajemniczę cię, ale najpierw zapytam: masz przy sobie Złotą Wodę?

   - Zawsze witasz mnie tymi słowami. Zmieni się to kiedyś?  obruszony interesownością łowczyni, obrócił się do niej bokiem i skinął głową na niewielki bukłaczek, przyczepiony do wąskich szelek opasających jego tułów. Kobieta odpięła go szybko, by wypić całą jego zawartość w mgnieniu oka.

    - Dziękuję. Od razu czuję się lepiej. Muszę nagromadzić jak najwięcej chakry, a aktualnie podtrzymuję już jednego klona. Wahałam się, lecz uznałam, że to ty pomożesz mi najlepiej w zaistniałej sytuacji. Zamierzam udać się do rodzinnego domu, a raczej zamierzam wysłać tam ciebie.

    - Więc to właśnie mnie nominowałaś do popełnienia samobójstwa? Jestem zaszczycony! Uświadomię ci, że roi się tam od Washinotsume, którzy patrolują zgliszcza i ich okolice od tamtego dnia  Aza przerwał te absurdalne tłumaczenia. Zastanawiał się przez moment czy jej nie zostawić.

    - Daj mi łaskawie dokończyć. Nie narażę cię na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Sama zajmę się dywersją i odciągnę ich uwagę.

    - Och, to jednak ty planujesz samobójstwo? Wybornie. Jeśli sama wejdziesz w ich zasadzkę długo się z tobą nie pobawią.

  - Dlatego liczę na to, że wykonasz swoją cześć zadania błyskawicznie. Mam pewnie informacje odnoście siedziby i jej podziemnych komnat. Dostanie się tam wyłącznie osoba zdolna używać naszych rodowych technik, toteż wyślę z tobą kolejnego klona.

    - Dlaczego nie wyślesz go w łapska tych wyskubanych orłów?

    - Wiedzą o mnie wystarczająco, by zauważyć, że staram się ich oszukać. Co za tym idzie, natychmiast ruszyliby do posiadłości. Poradzę sobie z nimi, więc nie martw się tym  pragnęła również spotkać swoich dawnych kamratów osobiście i rozbudzić ich nienawiść na nowo. O tym jednak nie wspomniała.

    - Skoro do dostania się do tych tajemnych komnat potrzeba technik Yasuda, po co ja jestem potrzebny?

    - Możliwe, że znajdę tam pewien zwój, który dla mnie przechowasz. Gdy go odbierzesz zmywaj się stamtąd natychmiast. Będę podtrzymywać kolna tylko tyle ile to konieczne, by nie marnować energii.

    Oboje zamilkli na chwilę i odwrócili od siebie wzrok. Plan wyglądał nadzwyczaj ryzykownie i mógł się nie powieść na każdym etapie.

    - Jeśli coś pójdzie nie tak, uciekaj. Jesteś już kobietą, a nadal widzę w tobie tą nierozgarniętą gówniarę  powiedział z dziwnym smutkiem, a może nostalgią w głosie.

    Zmierzyła go wzrokiem. Stał w tym samym miejscu, w którym się pojawił. Czterdziestopięciocentymetrowy kot marmurkowy, o charakterystycznych cętkach zdobiących jego długie, błyszczące futro. Uszy przekrzywił w jej kierunku, opuścił nisko długi ogon, prawie dotykając nim podłoża, machając nieznacznie samą jego końcówką, a małe, bursztynowe ślepka świdrowały uparcie leżący przed nim spory kamień. Do grzbietu miał przymocowaną szelkami niewielką saszetkę. Przednie nogi zaopatrzone były w lekkie ochraniacze, przykrywające prawie całe łapki. Kot - shinobi. Kot - goniec. Kot - wsparcie, noszący przy sobie legendarny napój.

    Enenra nie odpowiedziała. Podeszła i pogłaskała go po małej główce. Nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Chciała dodać otuchy zwierzakowi, czy samej sobie? Aza zaskoczony tym miłym gestem, poddał się pieszczocie. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek zazna od niej życzliwości w taki sposób. Zmieniła się. To pewne. Ciągle się zmieniała.

    

    Poruszali się w milczeniu, ze stałym tempem, w kierunku, który wyznaczał Kakuzu. Hidan biegł kilka kroków za towarzyszem. Wystarczająco blisko, by zapewniać samego siebie, że nie jest prowadzony jak bezmyślne stado owiec przez pasterza. Myślał intensywnie o spotkaniu z wrogiem, jednak jego wyraz twarzy pozostawał niewzruszony. Niespotykane. Nigdy bowiem nie starał się ukrywać miotających nim emocji. Nawet najdrobniejsza zmiana nastroju zawsze malowała się ekscentrycznymi barwami na jego licu.

    - Jest blisko  rzucił Kakuzu jakby od niechcenia.

    Jahshinista przyspieszył, wyprzedzając go i znikając w leśnej gęstwinie. Można było się tego spodziewać. Gotów wznowić nietaktownie przerwaną utarczkę, wtargnął w rzadziej zarośniętą część lasu, gdzie na wysokości trzech metrów, na grubej, powykrzywianej gałęzi dojrzał wroga. Ciało zadrżało z podniecenia, a szeroki uśmiech rozcinał jego jasną twarz. Klon stał z jedną nogą wysuniętą lekko do przodu, gotów w każdej chwili wykonać ruch. Kobieta patrzyła obojętnie na członka Akatsuki. Nie próbowała go prowokować, jak wcześniej. Musiała zmienić taktykę, a wszystko dlatego, że Kakuzu postanowił utrudnić jej zadanie, wymyślając równie przebiegły plan. Komplikowało to znacząco jej walkę na dwa fronty.

    - Złaź i walcz. Chyba nie czekasz tu na nas, by tylko stać i się gapić  Hidan starał się przeanalizować tą diametralną zmianę w zachowaniu wroga. Należało wykluczyć kolejną banalną pułapkę, której przeoczenie kompromitowałoby go jako shinobi rangi S.

    Enenra zeskoczyła zwinnie z drzewa i zaczęła powoli iść w jego stronę. Zakrywała swoją twarz włosami jak najbardziej. Patrzyła w bok, bagatelizując jego obecność, jednak ewidentnie parła wprost na niego. Kosiarz czuł wzburzenie, lecz nie poruszył się. W każdym jej geście węszył podstęp. Uśmiechał się maniakalnie, by ukryć swoje zmieszanie. Kiedy odległość między nimi wydała mu się niebezpiecznie bliska, pochwycił kosę. Jego umysł pragnął pobudzić każdy mięsień i zapoczątkować lawinę powielających się, śmiercionośnych ataków. Ciało, niczym sparaliżowane jadem odmawiało posłuszeństwa, a wzrok skupiony na zbliżającej się postaci, z ciekawością dziecka wyszukiwał widocznych dla oka oznak emocji. W jednej chwili zapomniał o wszystkim tym, co ustalił z Kakuzu. Może tylko efektywnie to ignorował, co było bez znaczenia, bo rezultat był identyczny. Pobudzony bezpośredniością przeciwnika drgnął przeciągle. Marzył, by zobaczyć jej twarz i upewnić się, że nadal ma do czynienia z zuchwałym psycholem.

    Niespodziewanie klon przyspieszył i nim Hidan zdążył zareagować, ten stał już z nim twarzą w twarz. Kobieta chwyciła ręką trzon kosy i przytknęła jedno z ostrzy do swojej szyi tak, że naciskało ono niebezpiecznie na jej skórę. Wystarczyło lekko nią przesunąć, by wykonać cięcie. Drugą dłoń zacisnęła na jego szyi utrudniając mu znacząco oddychanie. Uchwyt był tak dostosowany siłowo, jakby idealnie znała limit miażdżonej krtani. Różnica we wzroście uwydatniła się teraz znacząco. Enenra patrzyła mu prosto w oczy, unosząc głowę w górę, chcąc zneutralizować piętnastocentymetrową różnicę wysokości. Mimo tego emanowała jakąś nieuzasadnioną wyższością. Członek Akatsuki nie skorzystał z wszelkich możliwości odparcia tej agresji i nie podjął żadnych stanowczych kroków. Krótkie palce oplatające jego kark w niepokaźny sposób, trzymały go nadzwyczaj pewnie, a otumaniający ból zaczynał sprawiać mu przyjemność. Nie był osamotniony w tych odczuciach. Kunoichi zatraciła się przez moment w drobiazgowej wiwisekcji, chłonęła dotykiem żwawo pulsujący tętent życia.

    Natarczywie badał zielone tęczówki oponenta, na którego twarzy pojawił się delikatny, lecz jednoznaczny uśmiech. Szeroko otwarte oczy odciągały uwagę od rozległej blizny na policzku, czytelnej w świetle dnia.

    - Patrz na mnie. To jest to czego pragniesz?  słowa niczym nóż przecięły niezręczną ciszę, którą przerywał jedynie ciężki oddech mężczyzny.

    Co to miało znaczyć? Ten ton głosu. Może się przesłyszał? Na myśl przyszedł mu od razu niedawno wyśniony koszmar. Podobnie zwrócił się wtedy do niego skarbnik. Cóż za zbieg okoliczności. Nie tylko umysł płatał mu figle. Rzeczywistość też stroiła sobie z niego żarty. Oprzytomniał. Zlekceważył polecenia i instynkt sugerujący odrzucenie myślenia w takich sytuacjach. Coś, jakieś nieznane wcześniej uczucie zahamowało jego rządzę krwi i przygasiło nieopisaną pogardę i nienawiść do tego ninja.

    Gdzie tak właściwie podziewał się Kakuzu? Znów bawił się w podglądacza?

    Medalion. Jeden wyraz wyrwał go z otępienia. Jak śmiał zapomnieć o najistotniejszym, o tym naznaczonym świętością znaku? Przymrużył powieki, jedną ręką uwolnił się od ograniczającego uścisku, drugą próbował zadać śmiertelny cios. Nieprzyjaciel gotowy na to, uskoczył w tył.

    - Hm?  wykrztusiła pytająco przekrzywiając jednocześnie głowę.  Przeszła ci ochota do walki?

    Hidan w odpowiedzi zaatakował. Wymachiwał szybko kosą, lecz jego przeciwnik skupiał się wyłącznie na unikach. Kilka ciosów wyprowadzonych bez użycia kosy trafiło w cel. Wychwycił, że wykonywała ruchy bardziej chaotycznie i nieprzemyślanie. Drzewa znacząco utrudniały mu kontrowanie, co redukowało jego przewagę. Uprzedzenia partnera się potwierdziły  to bez wątpienia kolejny klon. Zatem, gdzie ukrywał się oryginał? Dlaczego zostawiła im wskazówki, a później podstawiała sobowtóra? Jashiniście nie w smak były takie gierki.

    Niespodziewanie oponent przerwał starcie i stanął wyprostowany, jakby odbiegł myślami gdzieś daleko. Mężczyzna również się zatrzymał i patrzył badawczo na wroga. Dopiero w tym momencie, zainteresowała go tożsamość człowieka, którego zarówno Pain jak i Kakuzu starali się zwerbować do organizacji. Hidan podprogowo respektował jej umiejętności pomijając w ocenie ewidentne defekty. Ktoś trzymany w ryzach przez fizyczną ograniczoność potrafił tak uparcie przeciwstawiać się każdemu bez wyjątku – szacunek był więc w pełni uzasadniony. Tylko dlaczego w takim wypadku działała na własną rękę, bez żadnego wsparcia? Zwykła lekkomyślność? Impertynencja? Może coś innego? Czy to możliwe, by przejawiała tak drażliwą osobowość jak skarbnik, co skutkowało zwiększoną niepotrzebnie ilością trupów zostawianych za sobą?

    - Gratuluję planu  odwróciła się w kierunku Kakuzu, który postanowił nagle do nich dołączyć.

  Jashinista wiedział co to oznacza. Cel został osiągnięty i to nadzwyczaj szybko.

    - Tym razem nie walczysz z zapałem. Tylko nas spowalniasz. Wygląda na to, że masz aktualnie duży problem i to nie wyłącznie z naszą dwójką  oznajmił skarbnik z wyraźnie ściszonym tonem, po czym ignorując ich zaczął się oddalać.

    - O czym ty mówisz? Hej! Czekaj!  wykrzyczał Hidan.

    - To klon. Nie marnujmy już więcej czasu.

    - Zdajesz sobie sprawę gdzie jesteśmy. Najmniejszy błąd i oboje skończycie w kawałkach. Nie dotrzesz wystarczająco blisko. Nie żałuję, że między nami potoczyło się tak a nie inaczej, ale zawiedziesz mnie jeśli umrzesz w takim miejscu  po tych słowach klon zniknął.
   Członkowie Akatsuki znali już lokalizację Enenry. Przez chwilę płonąca notka przykuła uwagę kosiarza, który wraz z jej rozpadem ruszył za partnerem.

    

    Chakra ulatniała się niczym woda w wysychającym podczas upałów strumieniu. Bezwzględnie i szybko, napawając obserwujących ten proces wszelakimi obawami. Czyżby nie zmierzyła dokładnie swoich sił na zamiary?

    Wybrała miejsce odpowiadające jej najbardziej. Młode drzewa pięły się tu ku słońcu w szaleńczym tempie. Ich konary i pnie wydawały się wiotkie i liche mimo znacznych rozmiarów. Aż dziw, że utrzymywały w tajemniczej lewitacji większe ptaki na nich odpoczywające. Uniemożliwiało to więc atak i manewry z góry. Kij zawsze ma dwa końce  Enenrę również to limitowało. Kilka masywniejszych wyglądało jak matki wśród gromadki dzieci lub stojące na straży, wartownicze wieże. Bujne, zielone liście tworzyły szczelną koronę. Niższe odnogi praktycznie ogołocone z utęsknieniem liczyły na chociażby ułamek ciepłych promieni słońca. Zacieniona gęstwina nie zakłócała bardzo widoczności. Ponure, gibające się olbrzymy pochylały się ospale w rytm podmuchów wiatru, tuląc się do siebie wzajemnie.

    Wyprostowana napięła mięśnie i zamknęła powieki, oddychając przy tym głęboko. Ręce swobodnie opuściła wzdłuż tułowia. Nagle wszelkie odgłosy zamilkły, jakby nawet sama przyroda wstrzymała dech ze zdziwienia. Kilka kunai ze świstem przecięło powietrze zmuszając kobietę do uniku. Natychmiastowo objawił się nadawca tych metalowych przesyłek. Dzierżący dwa błyszczące kawaikeny, ubrany w dobrze jej znany, atramentowy, dopasowany strój. Złote oczy iskrzyły się manifestując odczucia shinobi. Bujne rzęsy je okalające stanowiły szczelną otoczkę. Nie mrugnął, nawet raz. Przylegająca ciasno maska zakrywała twarz. Włosy zaczesane dokładnie ku tyłowi schodziły się w upięty nisko kucyk, sięgający pasa, poprzecinany jeszcze kilkakrotnie pojedynczymi gumkami. Ich błękitny odcień wprawiał w osłupienie, kiedy zgrabnie i zsynchronizowanie falowały przy każdym ruchu. Yasuda poznała bez problemu tożsamość przeciwnika. Gyo, wychowana w konserwatywnej rodzinie, uznająca jako priorytet służbę klanowi. Często działała pochopnie i bez namysłu, lecz jej zdolności walki wręcz były godne podziwu.

    Enenra z trudem parowała błyskawiczne ataki. Zataczała się przy każdym odepchnięciu. Dyszała głośno, jakby lada moment miała dostać ataku astmy. Nagle świdrujący impuls przeszył wnętrzności kilka centymetrów poniżej mostka. To wystarczyło, by wyprowadzić mocne kopnięcie w pierś, które odrzuciło ją w tył, na pień zwalistego drzewa. Osunęła się na ziemię podkulając nogi. Krótkie ostrze nakreśliło lodowato chłodny punkt na jej czole. Wyczuła zawahanie ze strony Gyo.

    - Wystarczy  męski głos rozbrzmiał im w uszach. Nie był głośny, ale dało się odnotować jego władczy ton. To jedno słowo sprawiło, że Gyo odstąpiła od powalonej ninja i posłusznie stanęła obok ewidentnego zwierzchnika. Nieoczekiwany cios w twarz pozbawił ją równowagi, jednak nie upadła. Wyglądało to niczym niewinny klaps, lekki wymach mający przepędzić natrętną muchę, lecz w uderzenie wprowadzono wbrew pozorom dużo energii. W milczeniu przyjęła to swoiste pouczenie. Dowódca w ogóle nie przejął się tym gestem, jakby karał nieposłusznego psa, który nie wykonał polecenia pana.

    - Czy nie wyraziłem się jasno? NIKT nie ma prawa jej tknąć.

    Jasne było, że Gyo, która od początku nie pałała większą sympatią do sieroty z konkurencyjnego klanu, zechce wymierzyć sprawiedliwość na swój własny sposób.

    Łowczyni podniosła wzrok. Asura Washinotsume. To on przemieszczał się dostojnym krokiem w jej kierunku. Uśmiechał się szeroko, przymknął prawie całkowicie powieki. Ktoś, kto obserwowałby to wydarzenie, mógłby pomyśleć że ów człowiek nie posiada się z radości w związku z tym nieoczekiwanym spotkaniem z dawnym kompanem. Powód do radości był diametralnie odmienny. W jego żądne krwi ręce wpadła w końcu zwierzyna, jedyna w swoim rodzaju, na którą polował od kilku lat.

    Jego chłopięca figura zmieniła się wyraźnie. Szerokie barki i silne ramiona kołysały się miękko. Kiedyś nabijała się otwarcie z tego, że był niższy od niej. Aktualnie malował się jako ponadprzeciętnie wysoki mężczyzna, nieprzesadnie umięśniony, z mikroskopijnym, kobiecym pierwiastkiem. Nadawał mu on bardzo delikatnych i płynnych rysów. Mimo smukłej twarzy, odznaczały się na niej wyraźnie kości policzkowe. Wąski nos idealnie współgrał z filigranowymi, cienkimi brwiami. Fryzura również dodawała mu subtelności. Kruczoczarne, aksamitne, proste włosy sięgały mu ramion. Pasmo na czubku głowy, starannie oddzielone od reszty, zaplecione było w misterny warkoczyk opadający ku plecom. Strój różnił się od czarnego, tradycyjnego kostiumu. Na piersi widniał emblemat klanu. Ciemnozielone spodnie i bluza skrojone z lepszego gatunkowo materiału układały się odpowiednio i sprawiały wrażenie wygodnych. Węglowe, pełne buty sięgały połowy łydki, a cholewy luźno odstawały od nóg. Przez pierś przeciągał się szeroki pasek, do którego na plecach przymocowana była katana. Na ramieniu miał przewiązaną chabrową wstążkę.

    Enenra wstała, opierając się początkowo o drzewo. W lekkim rozkroku czekała, by spojrzeć mu w twarz. Kiedy zatrzymał się przed nią na wyciągnięcie ręki, otworzył szeroko oczy. Brązowe i ciemne. To co w nich zobaczyła wprawiło ją w lęk. Uświadomiła sobie, że przez cały ten czas, gdy jej poszukiwał, doskonale przemyślał sobie każdy element zemsty. Tylko, że ona też miała się za co mścić.

    - Nie wyglądasz najlepiej. Czyżby ciężka noc? Szukasz tu schronienia? Nie mogłaś gorzej trafić. Śledzi cię dwóch shinobi i to bardzo zawzięcie. Zastanawia mnie kim mogą być, że popchnęli cię do desperackiej ucieczki na nasze tereny.

    - Wasze tereny? Nie żartuj.

    - He? Rozejrzyj się. Wszystko tutaj należy do naszego klanu. Nawet ty  zerknął na jej lewy policzek, który starała się zakrywać.

    - Wygląda na to, że jednak trochę się zmieniłeś. Awansowałeś. Twoje ego z pewnością też urosło.

    - Ty za to nic się nie zmieniłaś  impertynencka jak zawsze.

    Chwycił ją mocno za podbródek i przyciągnął do siebie. Skupiona wyłącznie na utrzymaniu klonów poddała się bez oporów jego woli. Drugą ręką odgarnął kosmyki z jej policzka i przyjrzał się znamieniu.

    - Nie rozumiem. Wszystko na swoim miejscu, a jednak coś tu nie gra. Nie obdarowałem cię tą pamiątką byś próbowała ją ukryć. Powinnaś nosić ją z dumą i cieszyć się, że hojnie ostemplowałem tutaj twoje imię  przejechał palcem po przypalonej bliźnie i westchnął.  Niewdzięczna jesteś.

    Z bliska dostrzegła jego obłęd. Pewnikiem pogłębiał się on przez te wszystkie lata do granic możliwości. Gardził nią, a stopniowo zaczął gardzić nawet swoimi podwładnymi. Jeśli jej plan się nie powiedzie, czeka ją naprawdę nieelegancki i bolesny koniec. Tak, bezsprzecznie bolesny.

    - Nie masz się czym chlubić. Napadłeś na mnie z trzema koleżkami. Na jedną dziewczynę. Gdyby nie to skończyłbyś z tym prętem w tyłku  z głową uniesioną nienaturalnie do góry mówiło jej się źle. Coś nie pozwoliło jej pominąć tego komentarza. Odnotowała poruszenie wśród ninja, którzy się z nim pojawili. Szybko jednak umilkli.

  - Do konkretów. Zamierzam wysłać cię do twojego mistrza. Uprzednio zabawimy się nieco. Stęskniłem się trochę więc nie wypuszczę cię tak łatwo. A propos, staruch Togebara błagał mnie o litość jak najgorszy śmieć. Zdecydował o swoim losie, gdy postanowił cię wspierać. Gnida, skończył jak gnida.

    Enanra na wspomnienie o mistrzu oprzytomniała. Nagły przypływ mocy sprawił, że chwyciła pewnie za nadgarstek Asury.

    - Co jeśli ja pierwsza odeślę cię do twojej siostry?  syknęła drwiąco, niczym plujący jadem wąż.

  Zaskutkowało to uderzeniem pięścią w brzuch. Splunęła krwią. Głowa z impetem zrykoszetowała o chropowatą korę. Pewny uścisk miażdżył jej krtań. Mężczyzna błądził dłonią pod fałdami jej płaszcza. Wzdrygnęła się, gdy odnalazł jeden ze sztyletów. Zaśmiał się krótko i kontynuował przeszukiwanie. Tylko czego szukał? Jego oddech znacząco przyspieszył. Przysunął się do niej tak, że ich policzki niemal się stykały. Ciepłe, wilgotne wydechy muskały jej wygiętą szyję. Sprawne palce buszujące pod peleryną, nagle, jakby dla zabawy, wepchnęły głęboko jedno z żeber. Jęknęła. Dźwięk łamanej kości można było wyraźnie usłyszeć. Usta Asury drażniły delikatnie małżowinę małego ucha.

    - To było głupie ... Jednak się zmieniłaś …  szeptał niczym kochanek do zawstydzonej dziewczyny.  Pamiętasz co mi kiedyś powiedziałaś?  odczekał chwilę, jakby dawał jej czas na odpowiedź. Absurdalne  zgniatał jej szyję, nie bacząc z jakim trudem łapie każdy kolejny wdech.

    - Powiedziałaś żebym spróbował, gdy w końcu urośnie mi coś między nogami. Nie uważałaś mnie nawet za godnego, by na mnie splunąć. Spadkobierczyni potężnego rodu, wyczekiwana od pokoleń. Zawyżyłaś przesadnie swoje znaczenie. Pod pozorami jesteś słaba  cały twój klan taki był. Silni pożerają słabych. Mój ojciec był jeszcze gorszy, bo nie zniszczył was od razu. Bez wizji na przyszłość, jako staruch o przesadnym poczuciu wartości.

    - Więc to wszystko Washinotsume …

    - Nie domyśliłaś się wcześniej? Nadawaliśmy się do tego idealnie. Mnogość waszych wrogów stawiała nas jako jednych spośród wielu, którzy mogli tego dokonać. Bez dowodów nikt nie podjął się oskarżenia.

    - Nawet Kirakuna?

  - Naiwna jesteś? Myślałaś, że miał cię uratować? W sumie to kolejny idiota. Miał tylko patrolować, ale natrafił na ciebie. Nie potrafił dokończyć sprawy. Mięczak jakich mało. Przywlókł za sobą szczeniaka i zażądał azylu, ryzykując tym swoją pozycję.

    - Nawet wasz klan musiał mieć zleceniodawcę  spojrzała na niego znacząco.

    - Och, widzę, że popytałaś tu i tam. Nie zaprzeczę, to oni wyszli z inicjatywą. Pewnym osobom nie spodobało się wasze wsparcie względem Trzeciego Hokage. Konszachtowanie z nie tymi co trzeba może okazać się opłakane w skutkach. Kigai wiedział o zagrożeniu, lecz zaufał ślepo koalicji z Konohą, która zostawiła was na pastwę losu. Z kolei Danzo nie interesowało jak to rozegramy, mieliśmy po prostu zrobić czystkę. Pozostawił nam dowolność w działaniu i nie ingerował zupełnie w to co się stanie z waszymi terenami. Tym sposobem wszyscy mieli być zadowoleni. Podsumowując, od samego początku Korzeń planował was zniszczyć. Nam udało się zwyczajnie na tym skorzystać.

    - Kto tam wtedy był? Kto był w moim domu?  starała się wykrzyczeć.

    - E? Zapewne nikt szczególny. Jeden z oddziałów. Sama dobrze wiesz, że atak z zaskoczenia tylko wygląda na skomplikowany. Możliwe, że kilka osób poniosła wtedy wyobraźnia, ale kto by się przejmował takimi błahostkami  każde słowo sprawiało mu nieopisaną radość. Kiedy na nią spoglądał instynkty pobudzały jego ciało i gorącymi falami przepływały od stóp do głowy.

    - Mój … Kosuke …

    - Kosuke?  przerwał jej natychmiast. Popatrzył na nią z niedowierzaniem i zaśmiał się głośno.  Tak, Kosuke.

    - Ty draniu  wycharczała.

    - No już, już. Nie przeforsuj się. Mam dla ciebie jeszcze wiele atrakcji. Ale najpierw…

    Szybkim ruchem zdarł z niej płaszcz i odrzucił go. Palcami, niczym szponami wbił się w jej bok, rażąc dokuczliwie w wątrobę.

    Hidan wskoczył pomiędzy dwójkę śmiertelnych wrogów, a grupkę skrytobójców. Bez zwlekania zawołał:

    - Hej, ty. Hej!

    - Zamilcz. Czy nie wiesz do kogo się zwracasz?  zbulwersowana Gyo szykowała się już, by nauczyć go rozumu, ze śmiertelnym skutkiem.

    Asura gestem ręki wstrzymał swoich ludzi i odwrócił się do Jashinisty. Jedną dłonią nadal oplatał dokładnie szyję Enenry, podtrzymując ją w ten sposób, niczym szmacianą lalkę.

    - Ciekawości stało się zadość. Albo jesteś tak silny albo zwyczajnie głupi, by rzucać mi wyzwanie. Mam ochotę się przekonać.

  - Ten koleś jest mój. Spieprzajcie stąd, a uznam, że nic się nie stało. Jestem w dobrym humorze więc radzę wam z tego skorzystać  dostrzegł swój wisiorek przy pasku kobiety.  Mam z nim niedokończoną sprawę  objął wzrokiem całą jej postać skupiając się na skrajnie umęczonej twarzy. Wszyscy skoncentrowali się na Yasudzie, skonfundowani słowami członka Akatsuki.

    Zaraz … Kuknął na kluczowe części ciała … KOBIETA?!

Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Someone's getting older here :D

<da:thumb id="711090261"/>
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
~ Rozdział I: [PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic)
~ Rozdział IV: [PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic)
~ Rozdział VI: [PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic)

 MOJA KSIĘGA BINGO


     V. JA JESTEM TWARZĄ, KTÓREJ MUSISZ STAWIĆ CZOŁA



    - Hej ... HEJ! Jak zamierzasz mi to zrekompensować, co? Przez ciebie nie będę w stanie poruszyć się przez kilka godzin. No odezwij się! - Kakuzu nie reagował na zaczepki. Skupiony wyłącznie na wypowiedzianych wcześniej słowach wrogiego shinobi. Nawoływania Hidana docierały do jego uszu niczym wytłumione dźwięki, przedzierające się leniwie z morskich głębin ku odległej powierzchni. Pewny swoich spostrzeżeń, których słuszność zaręczył sam badany obiekt, szukał tej drobnej luki, mikroskopijnego przeoczenia stanowiącego fortel podczas minionej utarczki.

    - Nie ignoruj mnie! Poskładaj mnie do kupy i dalej będziesz mógł zająć się rozmyślaniami i rozpaczaniem nad swoją porażką. Jeśli nie nastawisz mi kości zanim się zrosną, nie obędzie się bez ponownego łamania. Przez to stracimy kolejne, cenne godziny. Nie zdajesz sobie nawet sprawy jak bardzo chcę już wyruszyć, by dopaść go jak najszybciej. Fakt, że święty znak Pana Boleści spoczywa w łapach bluźniercy przyprawia mnie o mdłości - wielkie zniesmaczenie kryło się za tymi słowami, jakby każda litera wypluwana z osobna drażniła jego podniebienie. Nadal leżał bezwładnie niczym szmaciana lalka. Jedyną broń jaka mu została - cięty język - wykorzystywał teraz nieprzerwanie. Zawsze, prędzej czy później, potrafił wyrwać towarzysza z kontemplacji, lecz wiedział, że ten przypadek znacząco różnił się od pozostałych. Nikt nigdy nie sprawił, by zielonooki stracił pewność siebie i zawahał się choćby podczas najmniej znaczącej decyzji. Hidan po raz pierwszy dostrzegł jego zszokowane oblicze. Gałki oczne omiatające spiesznie całe pole widzenia, a umysł rozdarty na pół, zadający w kółko pytanie: „Co się właściwie stało?”. To było istne wyzwanie, rękawica rzucona prosto w twarz. Srebrnowłosy znał go wystarczająco, by wysunąć trafny wniosek: Kakuzu odpowie na to z pełnym zaangażowaniem.

    - Rusz się, do cholery! Chodź tu i mnie pozszywaj. Później rób sobie co chcesz. Możesz nawet stać w tym miejscu przez tydzień - nic mi do tego. Jeśli nie masz zamiaru mi pomóc w wykończeniu tego gnoja, to przynajmniej nie przeszkadzaj. Co za idiota. Nie popłacz się tylko, bo u mnie nie znajdziesz pocieszenia - mężczyzna coraz bardziej się nakręcał widząc z jaką zimną obojętnością traktuje go partner. - Nie dziwi mnie, że podłamałeś się po tym jak ktoś uświadomił ci w końcu, że nie jesteś najbystrzejszy, ale żeby zaraz popadać w depresję? Mamona wyprała ci mózg. Ostrzegałem wiele razy przed karą za ateistyczne poglądy i liczne zniewagi przeciw Wielebnemu Jashinowi. Masz za swoje. Ten typek … nie dorastasz mu do pięt. Ha ha. Stary jesteś, ale życie nic cie nie nauczyło - mówił szybko i dobitnie. Opierał głowę na brodzie, by lepiej widzieć stojącego. Po chwili dodał przedrzeźniającym tonem:

    - „Nigdy nie można lekceważyć przeciwnika. To, że jesteś nieśmiertelny nie znaczy, że nie można cie pokonać”. Puenta dnia - specjalnie dla ciebie - oczywiste było kogo cytował. Chciał, by zielonooki ocknął się z amoku i zaczął działać, by wytężył umysł i znalazł sposób na wytropienie złodzieja relikwii.

    Po tych słowach Kakuzu w końcu się poruszył. Pojawił się tuż przed towarzyszem i przykucnął bardzo blisko niego. Poobijany ninja przymrużył oczy spodziewając się ciosu - oczywistej konsekwencji wypowiedzianych obelg. Ku jego zdziwieniu, żadne razy nie spadły na jego zmaltretowane ciało. Zszokowany spojrzał pytająco na kompana, który wyłupiastymi oczami świdrował dzielącą ich kupkę popiołu. Jedną dłonią uszczknął szczyptę tego drobnego proszku i roztarł go opuszkami palców. Nadzwyczaj wczuł się w tą czynność. Dziki błysk w oku. Jest nadzieja. Da się to wykorzystać. Faza euforii minęła momentalnie, tak szybko i niespodzianie jak się zaczęła.

    Nie. Nie dam się znów omamić. To nie może być takie oczywiste. Ta notka nasączona chakrą jest niczym drogowskaz. Nie każdy potrafiłby skorzystać z takiej podpowiedzi, ale …

    Czy ty mnie testujesz?

    Nigdy nie zostawiał żadnego śladu. Jednak teraz to zrobił. On naprawdę chce bym go odnalazł. Tym razem wyłącznie na jego warunkach.

  Dajesz mi czas na przygotowanie planu i zostawiasz swego rodzaju mapę, by mnie zapewnić, że odszukam cie bez większych problemów? Dlaczego tak ryzykujesz? Konfrontacja z naszą dwójką po raz kolejny to igranie z ogniem. Ten głupiec za pewne rzuci się na ciebie bez zastanowienia, ignorując wcześniej ustalone założenia. Ale ja … Nie zaskoczysz mnie drugi raz.

    W międzyczasie wiotkie kable, jakby pracując niezależnie, nastawiały zwichnięte stawy, połamane kości i cerowały dokładnie każde cięcie na ciele bladoskórego. Po skończonej pracy potulnie skryły się pod materiałem płaszcza. Ich poskramiacz przesypał skrupulatnie resztki drobnego pyłu do małego, materiałowego woreczka, po czym usiadł na pobliskiej skale.

    - Ehm … Co ty właśnie zrobiłeś? Kolekcjonujesz odpadki? Daj spokój ... Czubek - Hidan odzyskał możliwość ruchów na tyle, by przewrócić się na plecy. Patrzył na błyszczące gwiazdy wymalowane na szafirowym firmamencie. Może to zwykłe zmęczenie, a może właśnie ten widok uspokoił go wystarczająco, że postanowił na chwile zamilknąć. Wydawało mu się to głupie i bezsensowne, ale zainteresowało go co czuł teraz Kakuzu, który znacznie oddalony, dodatkowo odwrócił od niego twarz. Jashinista nie uważał go za pełnoprawnego człowieka i gardził płytkimi ideałami, którymi się kierował, ale nie mógł zaprzeczyć jednemu: zielonooki radził sobie doskonale w osłanianiu jego pleców i niejednokrotnie ratował mu skórę, gdy potraktował przeciwnika zbyt lekceważąco. To on zajmował się żmudnym analizowaniem, a jego towarzysz nierozważnym działaniem. Obaj zgadzali się na taki podział. Srebrnowłosy pod czujnym okiem kompana zaczął sobie pobłażać coraz bardziej, często wystawiając na próbę jego szybkość reakcji. Więc co się zmieniło? Tym razem skarbnik nawet nie kiwnął palcem. Potraktował psychotycznego dewota przedmiotowo, jak nieistotny trybik, niewpływający znacząco na funkcjonowanie rozbudowanej maszynerii. Upokorzył i wręcz podporządkował swojej woli. Hidana nic nie drażniło bardziej niż dyktowanie mu co ma robić. Tolerował nawet to, że jest brany za idiotę i nazywany tak na głos, lecz nastawanie na jego niezależność stanowiło punkt zapalny.

    Za kogo uważał tamtego nożownika, za kogoś bardziej interesującego? Czyżby chciał wymienić bogobojnego kamrata na „lepszy model”? Co miał w sobie ten łowca, że wzbudził taką paranoiczną dociekliwość?

    … Zazdrość … Nie, to nie tak. To niesprecyzowane uczucie było mieszanką wielu innych, ale nie czystej zazdrości. Jak można być zazdrosnym o takiego oschłego, starego pryka? Zdawał sobie sprawę, że gdyby jakimś cudem poległ, Kakuzu przeszedłby nad jego truchłem bez mrugnięcia okiem i ruszył w poszukiwaniu kolejnych walizek z pieniędzmi. Musiał traktować go protekcjonalnie - zawsze i bez wyjątku.

    Nadal będą wykorzystywać się wzajemnie do oporu i czerpać liczne korzyści ze wspólnego podróżowania. Żaden z nich nie mógł zaprzeczyć, że zostali odpowiednio (chociaż odgórnie) dopasowani. Obecna sytuacja wymagała wyłącznie wkładu koncepcyjnego, co wręcz stawiało Hidana pod ścianą i skazywało na łaskę zadumanego mężczyzny. Uzmysłowił sobie, że bez jego wsparcia nie znajdzie nawet śladu tamtego przebiegłego shinobi. Bezmiernie go to irytowało. Skupiwszy wzrok na najjaśniejszej gwieździe obiecał sobie w duchu, że Władca Kabli zapłaci mu za ten dzień z nawiązką, lecz teraz zmusi się do współpracy z nim, by odzyskać skradziony wisiorek.

    - Kiedy tylko będziesz w stanie, wyruszymy - zielonooki przerwał ciszę jako pierwszy.

    - Niby dokąd? Nie udawaj, że już wiesz jak go odszukać - odszczeknął rozdrażniony rozkazującym tonem rozmówcy.

    - Nie za nim.

    - Nie ruszę się stąd w innym kierunku, niż ten, w którym poszedł pieprzony bluźnierca.

    - Rób jak uważasz. Jest mi obojętne czy się rozdzielimy.

    - Co chcesz przez to powiedzieć, he? Co jest ważniejsze niż dorwanie go jak najszybciej?

    - Nie chodzi o to, by dopaść go szybko, lecz w odpowiednim momencie.

    - Przyznaj się, że po prostu nie wiesz jak się za to zabrać. Nie znam się na tym, ale czy wielcy taktycy nie atakują błyskawicznie wycofującego się wroga?

    - Skoro znasz podobne przypadki powinieneś zbadać je do końca. Takie manewry to zazwyczaj pułapki. On chce byśmy go znaleźli. Świadczy o tym ten skromny podarunek - wyciągnął sakiewkę z popiołem i lekką nią potrząsnął. - Ta notka była nasączona jego chakrą. Da się to wykorzystać, by go namierzyć. Łowca nie chce byśmy atakowali na oślep co daje nam czas na opracowanie planu.

    - Pójdę na to pod jednym warunkiem. Wiem, że w pojedynkę mu nie podołasz, tym samym musisz się zgodzić. Zrobię z nim co uznam na stosowne. Ukarzę go surowo za świętokradztwo, a ty się nie wtrącisz. Kiedy skończę zostawię ci jego resztki. Jeśli zechcesz mnie powstrzymać wypatroszę najpierw ciebie, nawet jeśli będę się po tym zrastał przez tydzień. On na pewno znów ucieknie i wątpię czy da nam kolejną szansę.

    - Potrzebne mi wyłącznie ciało. Nic mi do tego jak zginie.

    - A Pain?

  - Zależy mu na ninjutsu, toteż jeśli ja je przejmę, nie powinien mieć większych obiekcji. Skoro nie masz pojęcia o tropieniu pozostaw to mi. Zabijanie wyłącznie tego co samo wejdzie ci pod nogi automatycznie obiera ci prawo głosu w tym temacie. Doprowadź się do ładu. Nic mi po tobie jeśli nie będziesz w pełni sił.

    - Cholerny, wielce mi myśliwy. Nie zdziw się, bo na Jashina, obudzisz się kiedyś z ostrzem w oku za takie teksty.

    - Więc módl się do niego zawzięcie, żeby miał cie wtedy w swojej opiece - skwitował Kakuzu.

    Przelotny uśmiech delikatnie wykrzywił usta Hidana. Ból, już wolniej pulsujący wciąż penetrował jego potrzaskane kończyny. Podskórne uczucie zrastających się kości nigdy jeszcze nie wprowadziło go w taki stan zadowolenia. Nigdy również nie oczekiwał dokończenia tej skomplikowanej operacji z takim podnieceniem. Utwierdzony w tym, że jego towarzysz zajmie się technicznymi sprawami, z lekka uspokojony przymrużył oczy i czekał.

    

    Ogarnięty mrokiem, na oślep szukał punktu odniesienia. Błądził z wolna wypchniętą dłonią w gęstej, czarnej chmurze. Był sam? Sam w tej przepastnej otchłani? Przeszywający chłód stawiał mu na baczność każdy włos. Głuchą ciszę przerywał jedynie łomot jego własnego serca, wybijającego rytmicznie sekundy przeciągającej się izolacji. Przeliczyłby się sądząc, że stojąc w miejscu cokolwiek samoczynnie się zmieni. Ruszył przed siebie spokojnym krokiem, gotowy cofnąć stopę jeśli napotka na przeszkodę. Coś poczuł. Rozgrzewającą, pulsującą aurę. Znajdowała się przed nim. Nie można było określić jak bardzo jest oddalona. Dziewięć kroków, w może dziewięćdziesiąt? Podświadomie odnosił wrażenie, że to dobry kierunek, bilet niezbędny do wyrwania się z tych smolistych odmętów. Przyspieszył kroku odrzucając wszelkie wątpliwości. Buzujące fale palącej energii wzmagały na sile. Chciał się wtopić i zlać z nimi całkowicie. Obie wyciągnięte ręce napotkały na opór. Ten rozpalony powiew ujawnił swą namacalną postać. Mimo kojącego doznania coś wydawało się nie współgrać w tej kompozycji. Pod naporem cienkich palców rozpoznał charakterystyczną strukturę, oblaną solennie lepką cieczą. Nakreślił dłońmi dwa poziome ślady, których zwroty były przeciwne. W zdumienie wprawiła go pierwsza z obserwacji: obślizgłe jak skóra węża, ustawione w rządku, łukowe wypustki. Podejrzanie znajome. Druga kończyna napotkała na wgłębienie, początkowo delikatne, przeistoczyło się w otwór idealnie mieszczący w sobie dłoń. Struktura ścianek drgała niewyraźnie. Liczył, że wreszcie napotka na dno tej osobliwej wyrwy, lecz ta zdawała się go nie mieć. W końcu opuszki palców wychyliły się z tego buzującego, zwartego jądra i wbiły się w ścianę wszechobecnego ziąbu. Cofnął je odruchowo do bezpiecznej strefy. Momentalnie atramentowy krajobraz zamienił się w oślepiające, białe tło. Zacisnął bezwarunkowo powieki chcąc uchronić oczy przed szokiem spowodowanym nagłą zmianą kolorytu. Nie pomogło to jednak znacząco. Porażony wzrok powoli dostosowywał się do nowych warunków. Migoczące, różnokolorowe paski zakłócały nieostry obraz. Kiedy otrząsnął się wystarczająco, to co dostrzegł wprawiło go w osłupienie. Jedyna, przyjazna cząstka w uprzednim otoczeniu okazała się makabryczną, zastygłą w agonii bryłą. Centymetry dzieliły jego sparaliżowane ciało od nieruchliwej powłoki na kości i inne tego typu akcesoria. Wiedział już, że te znajome przecinki to liczne szwy kraszące rosłą somę, a wgłębienie, które tak dokładnie badał to rażąca, krwawa rana w piersi Kakuzu. Zacisnęła się ona szczelnie, więżąc w uścisku jego rękę. Spojrzał w górę. Tam spodziewał się dojrzeć twarz. Lico niczym wykute z marmuru zdjęte było grymasem bólu. Przekrwione oczy patrzyły tępo przed siebie, kąciki ust skierowane ku górze nakreślały wręcz niestosowny, tajemniczy uśmiech, przepełniony wyrozumiałością, pobłażliwy. Sprawiał wrażenie jakby znał swojego oprawcę i się go spodziewał. Nie walczył, lecz poddał się w zupełności jego woli. Rozgrzeszenie - tak, jeśli rozgrzeszenie miałoby ludzką postać, tak właśnie by wyglądało. Rozejrzał się pospiesznie dookoła. Cztery, skłębione kule splecionych szczelnie nici uwieńczonych porcelanowymi maskami leżało niedaleko od ich stóp. Wyglądały jak śpiące psy, gotowe zerwać się do ujadania usłyszawszy najdrobniejszy szelest. Przerażenie i konsternacja. Co to ma znaczyć? Nagle jedna z kamiennych, pokaźnych dłoni złapała go za przedramię. Usłyszał dobrze znany głos. Głos, który rozpoznałby zawsze, wszędzie i o każdej porze. Dobitny i stanowczy. Głos, który już od dłuższego czasu mieszał się z jego własnym w jednostronnie zażartych, bezsensownych dyskusjach. Głos człowieka, którego mimo usilnych zaprzeczeń w jakiś sposób szanował.

    - To jest to czego pragniesz … Dostajesz to jak na srebrnej tacy … Właśnie ty mnie zabiłeś ... Tak jak chciałeś - wyrwałeś mi serca. Więc spójrz na mnie. Ja jestem twarzą, której musisz stawić czoła.

    Po tych słowach skłębione nici, prężąc się, ruszyły w ich kierunku.

    

    Otworzył gwałtownie oczy. Leżał na plecach, nie na suchym podłożu, lecz zatopiony w wiotkich źdźbłach trawy skropionej rosą. Ponad nim rozpostarte masywne konary drzewa przysłaniały błękitnie niebo ozdobione sporadycznie małymi obłokami. Zasnął. Zasnął i spał aż do rana. Nie miał zamiaru się nad tym rozwodzić. Priorytetowo spróbował unieść tułów podpierając się rękami. Udało się. Odruchowo sprawdził funkcjonowanie wszystkich kończy i efekt go zadowolił. Kakuzu się przyłożył. Połatał go szybko i dokładnie. Dzięki tym i podobnym doświadczeniom jego wiedza anatomiczna znacznie się wzbogaciła. Uważał to za jedyny plus swojej narzuconej funkcji medyka.

    Hidan rozejrzał się wokoło. Znajdował się na niewielkim wzniesieniu. Poniżej jawiło się niewielkie jezioro, okolone wysokimi bagiennymi trawami tworzącymi zieloną ramówkę lustra o lazurowej, gładkiej powierzchni. Dzień zapowiadał się na równie upalny jak poprzedni. Chłód nocy pozostawił jeszcze po sobie miły dotyk orzeźwiającego wiatru. W tym momencie przypomniał sobie o śnie, który go nawiedził. Zaczął szukać w tym sensu. Próżno go wypatrywać w koszmarze. Wskazówki - to one mogły być tam sprytnie zakamuflowane. Dlaczego taka wizja wyryła mu się pod czaszką? Dlaczego akurat teraz? Niejednokrotnie marzył o tym, by pozbyć się towarzysza. Nie zastanawiał się jednak co miałby później robić. Przyzwyczaił się już wystarczająco do wspólnego podróżowania. Zszokował go fakt, że przywiązał się w jakiś sposób do tego gburowatego starucha. Może zwyczajnie lubił się z niego nabijać, na co Kakuzu nie zwracał większej uwagi. Prowadzić przydługawe monologi o istotnych sprawach dotyczących religii, wiedząc, że mimochodem istotne słowa docierają gdzieś do wnętrza tego okablowanego typa i odznaczają się na nim piętnem. Odrzucał od siebie nawet najdrobniejsze podejrzenia o darzeniu skarbnika jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami.

    Co ja bredzę? Radziłem sobie doskonale i bez niego. Jeśli kopnie w kalendarz, to nawet lepiej. Nie będę musiał szlajać się za nim po tych obskurnych spelunach i tolerować jego bałwochwalstwa. Tylko ogranicza mój rosnący potencjał, zaślepiony mamoną jaskiniowiec.

    - A to co? Wyglądasz jakbyś myślał. Niespotykany widok - zielonooki wyłonił się bezszelestnie spośród drzew trzymając w dłoniach niewielki tobołek. Wiedział, że trafił w sedno. Było rzadkością, by Hidan poświęcał czemuś cenny czas i z taką intensywnością nad tym kontemplował.

    - Zamknij się. Gdzieżeś się pałętał?

    - Kiedy ty sobie smacznie spałeś, ja zorganizowałem ubrania i posiłek oraz obmyśliłem zarys planu.

    - Jednak się o mnie martwisz. Nawet przeniosłeś mnie tutaj i ułożyłeś delikatnie pod drzewem.

    - A już się bałem, że będziesz pamiętał jak ciągnąłem cię nieprzytomnego za nogi. Twój pusty cebrzyk wydawał naprawdę zabawne dźwięki odbijając się od kamieni. Poza tym drzemka kogoś twojego pokroju, na progu budynku punktu wymiany łowców głów to jak podrzucenie lisowi kulawej kury - odpowiedział beznamiętnym głosem. Zauważył, że jego kompan nagle został zbity z tropu. Powinien przecież rzucić mu teraz w twarz kilka przekleństw i zrobić przerysowaną, oburzoną minę. Po chwili ciszy cisnął w niego zawiniątkiem i dodał:

    - Wykąp się i przebierz. Wyglądasz jakbyś uciekł z rzeźni.

    - Och, chcesz oglądać moje młode, jędrne ciało podczas kąpieli? Wiedziałem, że jesteś świntuchem. Zgrzybiały podglądacz. Ha ha ha. - Kakuzu westchnął głośno i odwrócił się na pięcie.

    - Mam jeszcze coś do zrobienia. Załatw to szybko i zjedz to co przyniosłem. O reszcie porozmawiamy kiedy wrócę - zniknął w gęstwinie.

    Bladoskóry odczekał chwilę, po czym niepewnym, lekko chwiejnym krokiem skierował się ku sadzawce. Kiedy zobaczył swoje odbicie zrozumiał powód nadmienienia kwestii jego wyglądu w rozmowie. Z płaszcza zostały tylko strzępy, trzymające się wyłącznie na kilku nadwyrężonych szwach. Zrzucił go bezceremonialnie z ramion. W świetle dnia, rdzawe pręgi kontrastowo oddzielały się na jasnej skórze. Ich ilość była przytłaczająca. Nikt nigdy nie poszatkował go w taki sposób i dodatkowo nie wyszedł z tego cało. Zakrzepła krew miejscami utworzyła kruszące się już strupy o rozległej powierzchni. Rany wygoiły się prawie całkowicie. Cięcia, choć liczne wyglądały jak cienkie kreski. Zapewne zabliźnią się zupełnie niewidocznie. Dotknął ciemnych, wypukłych szwów w okolicy obojczyka i prychnął niezadowolony. Zawsze odnosił wrażenie, że te nitki żyją własnym życiem. Niczym pasożyt drążący jego tkanki. Był to jakiś skromny pierwiastek egzystencji zamaskowanego, który w ten sposób, mimochodem i zupełnie niepożądanie mu towarzyszył. Roztrzepane, przepocone i zakurzone włosy wyglądały niechlujnie. Nie zwlekając dłużej, zdjął resztę odzienia i zanurzył się w wodzie. Wyszedł na brzeg dopiero wtedy, gdy zaczął odczuwać doskwierający głód. Nagi i zroszony nikłymi kropelkami życiodajnej cieczy usiadł i przeglądał zawartość tobołka. Wyciągnął poskładane jak od linijki ubrania i odrzucił je na bok. Pieczone ryby podrażniły jego wyostrzony zmysł węchu i wywołały nagły ślinotok. Nie bacząc na ości i zwęglone miejsca zajadał się nimi niczym rarytasowym daniem. Kiedy zapełnił żołądek po brzegi westchnął z ulgą i poklepał się po brzuchu. Głód to prawdziwe przekleństwo. Bez zbędnego pośpiechu, odczekał chwilę zanim się ubrał. Ułożył lśniące kosmyki w standardowe uczesanie i przemieścił się ponownie pod rosłe drzewo. Pozostało tylko czekać.

    Kakuzu, jakby wyczuwając idealny moment, pojawił się z powrotem niedługo po dokończeniu przez Hidana porannej toalety.

    - Straszyłeś zwierzęta w lesie, czy co? Mów jaki masz plan i ruszajmy.

    - Musiałem coś wypróbować. Powinno zadziałać, jeśli wykonasz właściwie swoją część zadania.

    - Za kogo ty mnie niby uważasz?

    W ramach odpowiedzi Kakuzu popatrzył na niego z politowaniem i dodał:

    - Postaram się wytłumaczyć to w taki sposób, że nawet ty powinieneś zrozumieć - srebrnowłosy przewrócił teatralnie oczami i kiwnął ponaglająco ręką. Nie kontynuował zadziornej konwersacji, by zbędnie nie przedłużać zapowiadającego się, monotonnego wywodu. Czas na spontaniczne działania się skończył i obaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę.

Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
~ Powrót do głównego wątku. Kiedy słowa to za mało, trzeba sięgnąć po broń. 

~ Rozdział I: [PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic)
~ Rozdział III: [PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic)
~ Rozdział V: [PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic)


MOJA KSIĘGA BINGO

    

   IVNOC BEZSILNOŚCI



       W ułamku sekundy Hidan znalazł się przy swoim wrogu, który w tym momencie stanowczo i z rozmysłem odrzucił w bok walizkę, którą trzymał w ręce. Mimo wszystko kobieta stała nieruchomo i wnikliwie spoglądała mu w oczy napawając się i chłonąc jak gąbka jego każdy gest. Poruszyła się dopiero gdy zamaszysty cios kosą rozciął poły powietrza bardzo blisko jej piersi. Zastanawiało ją to, że ten rozszalały shinobi wymachiwał swoją bronią aż nadto nieskładnie. Zdawał się nie celować w punkty witalne lecz pragnął zadać choćby jedno draśnięcie, by woń utoczonej krwi bardziej wyostrzyła jego zmysły. Szaleńczy uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Wyszczerzył białe zęby i wydał z siebie dziwne burknięcie. Coś między warknięciem rozjuszonego psa a miłym pomrukiem kota. Ale to nie było to co chciała ujrzeć. Nie, on jeszcze nie zatracił się całkowicie.

    Lekko i zwinnie unikała kolejnych ataków. Zachowywała się jak starsza siostra, która zabrawszy młodszemu bratu zabawkę droczy się z nim, aż ten nie pobiegnie z płaczem do matki, by się poskarżyć. Przypomniała sobie mimowolnie pierwsze spotkanie z Kirakuną. Wtedy to właśnie on stronił od walki. Jakże podobna sytuacja. Z tą różnicą, że ona nie zdejmie maski, nie ulituje się, nie poruszy swojego sumienia, nie odegra roli naiwnego głupca wierzącego w sprawiedliwość, kulawą i ślepą, błąkająca się tam, gdzie nie potrzeba. Przez idealizowanie świata kończy się w rzece z rozpłataną czaszką. Czy on w ogóle jeszcze żyje? Jeśli tak, to może jest jak ona. Może gdyby spotkali się ponownie, dźgnąłby ją prosto w serce. Za to wszystko co zrobiła, a bardziej za to, czego nie miała odwagi zrobić. Odkąd sięgała pamięcią, ludzie, którzy mieli z nią do czynienia, prędzej czy później kończyli martwi. Lata temu zaprzestała bezsensownych działań, by się temu przeciwstawić.

    Teraz była panią sytuacji, poskramiaczką furiata. Pragnęła popchnąć jego rozchwianą jaźń w kierunku cienkiej granicy między człowiekiem a dziką bestią i uświadomić mu bezceremonialnie czym naprawdę jest. By to osiągnąć …

    Muszę mieć pewność, że dajesz z siebie wszystko. Czas na gwóźdź programu, przygłupie.

    Z rękawa jej płaszcza wystrzeliło kilka igieł, które wbiły się w wyciągnięte ramię i w udo mężczyzny. Nie zdezorientowało go to, ani nie spowolniło. Nie zwrócił na to większej uwagi. Dostrzegł jednak coś w dłoniach oponenta. Dwa sztylety, skierowane ostrzem ku dołowi - czas na kontrę. Enenra ruszyła naprzód z taką samą szybkością z jaką on zbliżał się do niej. W tej sytuacji nie było miejsca na pomyłkę czy zawahanie. Liczyła się precyzja. Już kiedy wybijała się pewnie w jego kierunku przewidywała jaki cios przyjdzie jej odeprzeć. Ten obustronny, równomierny pęd miał mu dodać pewności siebie i zaręczyć o jego przewadze. Kosa zdecydowanie przewyższała te smukłe nożyki biorąc pod uwagę promień rażenia. Trzy ostrza runęły bezdźwięcznie w zamachu wyprowadzonym pionowo, zza głowy Hidana. W powietrze wzbiły się tumany kurzu.

    Co? Jak to? Ta gnida powinna klęczeć tu przede mną z wielką dziurą wyrytą tuż nad obojczykiem. Gdzie ten parszywy bluźnierca? Nie uniknął tego, więc … - myślał intensywnie srebrnowłosy i skołowany patrzył w pustą przestrzeń przed sobą podczas gdy drobinki pyłu powoli opadały na ziemię poprawiając stopniowo widoczność. Machinalnie odwrócił głowę za siebie. Nie poruszył tułowiem. Nienaturalny odruch przypominał zachowanie sowy, która ma nadzwyczajną zdolność do skrajnych odchyleń łebka, nieosiągalną przez inne gatunki. Za swoimi plecami ujrzał shinobi. Stał przodem do niego w nienaruszonym stanie, nietknięty, nawet nieubrudzony. Lewą dłoń wyciągniętą w kierunku członka Akatsuki zaciskał w pięść. Hidan próbował przypomnieć sobie co się zdarzyło lecz okazało się to niemożliwe. Nieważne. To nieważne. Tak było lepiej. Zabawa okazała się ciekawsza.

    Postanowił to zignorować. Popełnił błąd - jej plan się powiódł. Za bardzo skupił się na tym co chciał zobaczyć, żeby dostrzec rzeczywisty przebieg zdarzeń. Więc co się stało chwilę temu?

    Enenra ryzykując doznaniem ciężkich obrażeń odłożyła sztylety do pokrowców- nie miała zamiaru ich użyć, to był swoisty wabik. W momencie gdy oręże wroga przyciężkawo opadało ku jej ramieniu zatrzymała się na ułamek sekundy. Ostrza minimalnie chybiły celu i wbiły się w podłoże. Wykorzystując swój pęd odbiła się w górę zwinnie omijając napastnika. Teraz mogła zrobić co tylko zapragnęła, a rozszalały przeciwnik zdany był na jej łaskę. Jak postąpiłby ktoś w tej sytuacji i na jej miejscu, no jak? Z pewnością odmiennie.

    Z bliska twarz Hidana wykrzywiona w grymasie wręcz chorej euforii wydała jej się pociągająca niczym lico jakiegoś bóstwa. Odczuła nagłą potrzebę, by chociaż opuszkami palców musnąć tą delikatną i nieskalaną skórę. Jeśliby to zrobiła niewątpliwie jawiłoby się to jako istne błogosławieństwo. Ostatni dotyk zanim ten obiekt zmieni się w istotę o wiele gorszą, pierwotnie nieograniczoną samokontrolą i wartościami etycznymi. Wiedziała co robi i czym to zaskutkuje. Kreator - nim teraz była. Tylko ona miała wpływ na to co uformuje się z ciała i ducha mężczyzny obecnego w zasięgu jej ręki. Może jednak to boska moc? A istnienie tego dzieła, żywego przez ulotną chwilę uzależni się wyłącznie od jej woli.

    Powściągnęła swoje pożądanie i ograniczyła do minimum kontakt fizyczny z agresorem poprzez subtelne zsunięcie wisiorka z jego szyi. Tak, w tej karkołomnej akcji chodziło wyłącznie o to. Odebrać mu to co traktował niemalże jak jeszcze jedną część swojego ciała, bez której niemożliwe jest jego życie i funkcjonowanie. Coś co przypomina komu służy i czyją wolę wypełnia. Drogowskaz kierujący rozchwianą psychikę na tory w pełni uzasadnionej, chwalebnej przemocy. Coś co definiuje ten poddańczy byt i w pewien sposób odświeża łączność ze srogim bogiem, który odbiera krwawe ofiary przez ręce swojego oddanego sługi.

    Ktoś kiedyś powiedział, że należy obawiać się szaleńców wyłącznie wtedy, gdy jeden z nich spotka drugiego. Jakże trafne stwierdzenie.

    Stała pewnie trzymając w dłoni święty skarb swojego przeciwnika, który zdezorientowany próbował odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Kiedy nadnaturalnie przekrzywił głowę i spojrzał na nią wymownie poczuła przenikliwe ukłucie w piersi. Ciało uświadamiało jej, że to już ta pora. Pora, by wyciągnąć asa z rękawa. Rozluźniła uścisk i z pięści wysunął się medalion. Opadał jakby w zwolnionym tempie. Jego majestatyczny lot przerwało lekkie szarpnięcie w momencie, gdy łańcuszek do którego był przywieszony napiął się pod nikłym ciężarem metalowego okręgu. Bujając się finezyjnie wprowadzał zainteresowanego niejako w hipnozę. Hidan odruchowo dotknął swojej piersi w miejscu gdzie powinien znajdować się wisior. Palce nie napotkały niczego o innej strukturze niż jego własna skóra. To nie zwidy.

    Nie pozwolił jej dłużej napawać się ciszą:

    - Spadnie na ciebie kara boska. Nie zdajesz sobie nawet sprawy coś uczynił … W imię najwyższego, w imię Jashina przeprowadzę cię przez ścieżkę nieopisanych katuszy! - wykrzyczał szybko i dobitnie niczym modlitwę, a może błagalne życzenie.

    Nieświadomy, że doskonale wpasował się w scenariusz opracowany przez wrogiego shinobi wydarł niezgrabnie kosę z wysuszonego podłoża i odwrócił się gniewnie. Nogi rozstawione w szerokim rozkroku przeszył skurcz, aż całe ciało zachwiało się wydatnie. Obie dłonie zaciśnięte na trzonie broni pobielały nienaturalnie i wyglądały wręcz niezdrowo. Pojedynczy kosmyk misternej fryzury zawadiacko uwolnił się z odgórnie narzuconego uczesania i opadł na przepocone czoło mężczyzny. Szaleńczy uśmiech przeistoczył się w prostą poziomą linię szczelnie zamkniętych, napiętych warg, które posiniały zgoła odpychająco. A oczy? Szeroko rozwarte powieki odsłaniały wyłącznie wytrzeszczone, przekrwione białka. Żywa furia - tak teraz go odbierała. W tym stanie nie mogła go już ignorować.

    Momentalnie pojawił się tuż przed nią i zadał cios, zmuszając ją do sparowania go oboma sztyletami. Nadzwyczaj mocne uderzenie przesunęło ją o kilka centymetrów do tyłu. Wokół jednej dłoni miała owinięty łańcuszek, który w tej chwili znajdował się bardzo blisko głowy członka Akatsuki. Nadszedł czas, by i ona przestała się pohamowywać. Ataki i kontry były tak szybkie, że przeciętny człowiek nie zauważyłby ich nawet z małej odległości. Enenra niczym w opętańczym tańcu poruszała się zwinnie wokół oponenta zadając mu skrupulatnie to płytsze, to głębsze cięcia. Powodując tym mniej lub bardziej poważne obrażenia.

    Po chwili Hidan zalany był krwią. Swoją własną krwią. Mimo znacznego przyspieszenia ruchów nawet nie drasnął przeciwnika. Obficie poraniony nie ustępował kroku swojemu celowi. Tylko, że nieprzyjaciel tak do niego podobny, jakby połączony z nim mentalnie, w maniakalnym pląsie odgadywał bez problemu każdy kolejny ruch swojego bliźniaka. Byli jak jedna dusza ulokowana w dwóch ciałach, która chce się z nich wyrwać, by na powrót stać się jednością. Kobieta przewidywała to co planował (jeśli tak można nazwać ten krótki proces, mający lokalizację w jego zdegradowanym umyśle, który generował widoczne już gołym okiem, gorączkowe zamachy wielkogabarytową bronią), lecz co z tym czego nie planował?

    Jeden z poziomo wyprowadzonych ciosów kierowany był w szyję Enenry. Shinobi chciał już ją zwyczajnie zabić i zabrać z jej parszywego truchła swoją własność. Z łatwością uniknęła cięcia mającego pozbawić ją głowy. Gotowa do kontrataku i skupiona wyłącznie na nim nie dostrzegła, że kosa zatrzymała się tuż za nią, by odbić w drugą stronę i z impetem, tępym trzonem ugodzić ją w kark wystarczająco mocno, by upadła ogłuszona na kolana.

    To była jedna z rzeczy, których nie spodziewała się po swoim oponencie znajdującym się w tym stanie roztargnienia. Jedyny przejaw racjonalnego zachowania w trakcie tak jednostronnie przemyślanej walki. Przez chwilę zaryzykowała nawet stwierdzeniem, że Hidan jest w pełni świadomy swoich poczynań. Kiedy spojrzała na jego napiętą twarz i strużkę śliny, która niezależnie od woli, jakąś wąską szczelinką wydostała się z ust znacząc mokre ślady na podbródku, uznała to za całkowicie komiczne sformułowanie. Zamroczona odnotowała wzmożoną aktywność ninja, który podbudowany zaistniałą sytuacją ruszył, by dobić ją zanim oprzytomnieje wystarczająco i znów uniknie razów.

    Heh. Byłam bardziej pewna siebie niż on.

    Szybki … Szybki i co raz szybszy.

    Och, czuję to. Czuję jak bardzo pragniesz mojej śmierci. Tylko jest jedno „ale”. Ja dziś tu nie umrę. Więc muszę rozczarować cię jeszcze raz.

    Gałki oczne piekielnika wróciły do normalnego ustawienia. Źrenice niemal całkowicie pochłonęły swą niezbadaną czernią lawendowe tęczówki. Różowy język kusząco przesunął się po już rozluźnionych, pełnych ustach, a po chwili szeroki uśmiech ponownie obnażył śnieżnobiałe zęby. W przeszklonych oczach odbijał się dobrze znany kształt: trójkąt wpisany w okrąg.

    Kończąca akcja. Jeden, pewny zamach i po kłopocie. Wszechmocny niewątpliwie wybaczy mu ten pośpiech. Jeśli jednak oceni go surowo, to on - pokorny sługa zadośćuczyni tej zniewadze. Pięć, dziesięć, nawet dwadzieścia trupów zostanie złożonych w ofierze z należytym szacunkiem i niezbędnymi obrzędami. Ten jeden, jedyny raz musi zlekceważyć ściśle określone procedury.

    Enenra przymrużyła oczy, gotowa zablokować ostrza ręką. Kiedy jedno z nich zahaczyło o materiał jej chusty, pozostałe dwa miały napotkać opór na wyciągniętym przedramieniu. Coś lub ktoś spowodowało, że tak się nie stało. Silne szarpnięcie odciągnęło od niej kosę, która w tym porywie rozdarła całkowicie jej zmyślną maskę. Odruchowo podniosła się na równe nogi, a potargana dzianina stanowiąca część kamuflażu bezładnie opadła na ziemię. Wzrokiem odnalazła posturę niedoszłego kata. Zszokowana widokiem, zamarła i obserwowała uniesiony w powietrze wątły korpus opleciony ściśle ciemnymi kablami. Zaostrzone końcówki miejscami poprzebijały ręce i nogi szamoczącej się ofiary, najczęściej w stawach. Kończyny rozciągnięte do granic możliwości wyznaczały znak X. Żwawym ruchom lin towarzyszył szelest. Miała wrażenie, że słyszała już taki dźwięk, lecz jakby na złość pamięć nie chciała dopomóc w jego identyfikacji.

    Przekleństwa wypływały potokiem z ust Hidana. Od najzwyklejszych po nad wyraz wymyślne. Kierowane były do tych niesfornych nici? Nie. Adresatem okazał się chwilę temu spotkany zielonooki shinobi. To przy nim zbiegały się te wężowe twory, a ich końce wpełzały pod jego płaszcz dołem i przez rękawy. Wysoki mężczyzna aktualnie skupiony wyłącznie na przeciwniku analizował skrzętnie jego postawę. Ignorował obelgi z wielką łatwością, lecz po chwili chrapliwy jazgot zaczął być tak uciążliwy, że jeden z cieńszych kabli owinął się wokół szyi krzykacza i uwięził stłumione dźwięki w jego gardle.

    Wstrząs. Pomimo tego, że starała się nie okazywać w tej chwili żadnych emocji i zachować niewzruszoną twarz, była oszołomiona. Przeczuwała, że relacje kompanów w tej ostatnimi czasy bardzo aktywnej organizacji zakrawały na zwykłą powierzchowność, ale to czego stała się świadkiem przekraczało jej wyobrażenia. Główny skarbnik Akatsuki beznamiętnie zranił i równocześnie zneutralizował rozszalałego Hidana. Zmaltretowane ciało przypominało osłabioną, żywą przynętę zarzuconą przez błyskotliwego i doświadczonego rybaka. Czy Kakuzu z zamysłem wykorzystał niestabilną naturę kamrata i dopuścił do tej konfrontacji, by prześwietlić umiejętności interesującego łowcy głów i wykorzystać tą wiedzę przeciw niemu? Czy może po prostu napatoczył się akurat w momencie, gdy życie Enenry wisiało na włosku i opóźnił wyrok śmierci do czasu, aż nie przekona się, że jej serce może być nęcącym trofeum? Może to i to? W jakże niepochlebnym świetle go to stawiało. Malował się jako najzwyklejszy hazardzista obstawiający wynik potyczki wyłącznie obserwując ich walkę i nie wspomagając towarzysza. Perfidny, a może zwyczajnie pragmatyczny koncept. Cena nie gra roli, każdych dostępnych środków należy użyć, a wszystkie chwyty są dozwolone w przypadku, gdy do zdobycia jest luksusowy towar. Zamaskowany cechował się wyssanym z mlekiem matki racjonalizmem.

    Dwóch łowców głów stanęło vis-a-vis. Paradoksalnie profil jednego z nich znajdował się w Księdze Bingo. Kumple po fachu - można by stwierdzić. Kakuzu nadal kalkulował czy ów tajemniczy człowiek przyda się bardziej żywy czy martwy. Rozpatrywał wyłącznie subiektywne korzyści. Potrzeb organizacji nie brał praktycznie pod uwagę.

    Momentalnie kłębiące się nici skryły się pod płaszczem właściciela. Przedmiot ich agresji upadł bezwładnie z dość znacznej wysokości wydając przy tym matowy odgłos. Hidan sapał i odkaszliwał niewidzialny przedmiot blokujący przełyk, który uniemożliwiał mu wygłaszanie niepochlebnej opinii na temat tam obecnych - w szczególności jednego z nich. Leżał na brzuchu, jego kończyny w nienaturalny sposób ułożyły się na podłożu, a ciężar głowy opierał policzku, tulącym się niejako z czułością do Matki Ziemi. Skierował twarz w stronę shinobi w wzorzystym płaszczu i zaklął.

    - Ty bydlaku! Wydrę z ciebie każdą tą twoją niteczkę. Stanąłeś pomiędzy mną a Wszech-okrutnym Panem. Oderwę ci ten zakuty łeb! Twoje śmierdzące pieniądze nie uchronią cię przed moim gniewem - próbował się podnieść lecz poprzewiercane stawy mu to uniemożliwiały. Zawył z bólu gdy pod naporem, przerwana kość przebiła w łokciu tkanki i skórę.

    - Nie wtrącaj się! Nie wtrącaj! To moja walka, moja zdobycz! Zabieraj od niego te brudne łapska! Już go miałem. Wąchałby kwiatki od spodu gdyby nie ty, idioto! - pomimo poważnych obrażeń zachowywał się jak rozkapryszone dziecko i możliwe, że gdyby tylko był w stanie, tupałby teraz zawzięcie nogami.

    - Zrobiłeś już swoje i szczerze - nie okazałeś się wielce pomocny. Twoja chwilowa przewaga była czystym … fartem. Patrząc na was obu jasne jest kto nad kim wziął górę w tym groteskowym pojedynku. Delikatnie przypomniałem ci gdzie twoje miejsce. Leż teraz grzecznie i przestań łaskawie kłapać jęzorem póki jeszcze go masz - spojrzał na Hidana beznamiętnym wzrokiem, upewniając go w tym, że bez skrupułów wyszarpie mu narząd mowy, jeśli ten nie zastosuje się do klarownych poleceń. - Czas, by dorośli porozmawiali.

    Delikatnie? „Delikatnie przypomniał mu gdzie jego miejsce”? Psychotyczny sadysta. ... Zaraz, zaraz. Chce rozmawiać? O czym? O czym może ze mną rozmawiać członek Akatsuki? Po tym, co zobaczyłam nie chodzi tu o zemstę za towarzysza. Pieniądze? Nie, może je łatwo zdobyć w inny sposób. No dobra - oświeć mnie.

    Robiło się coraz ciemniej - jakże się z tego cieszyła. Jej odsłonięta twarz z dość dużej odległości od wrogów powinna być niewyraźna i nieidentyfikowalna. Odruchowo ustawiła się prawym półprofilem w stronę rozmówcy. Pochyliła głowę do przodu, by zmierzwione kosmyki włosów jak najbardziej zakrywały jej lico. Luźny płaszcz poruszał się harmonijnie i zgodnie z kierunkiem powiewów wiatru. Nie planowała pierwsza zaczynać rozmowy, czekała na inicjatywę Kakuzu.

    - Na początku powinienem się przedstawić. Jestem Kakuzu, a tamtą pokraczną kreaturę zwą Hidanem. Oczywiście już to wiesz, lecz jeśli mam przejść do kolejnego etapu tej rozmowy muszę zachować konwenanse. Pominę część o organizacji w jakiej działamy, bo i to zapewne doskonale wiesz. Posiadasz rarytasowe umiejętności. Mogę zaledwie gdybać co do ich pochodzenia lecz kilka opcji wydaje się więcej niż prawdopodobne. Powiem otwarcie: twoje zdolności, choć nie miałem okazji przeanalizować ich dokładniej, przydadzą się w szeregach Akatsuki. - jego stanowczy i surowy wcześniej głos, teraz spokojny, brzmiał subtelnie, nieadekwatnie do sytuacji, jakby mężczyzna brał udział w spotkaniu z przyjaciółmi przy herbatce.

    - Dobrze zrozumiałem? Obserwowałeś jak twój spuszczony ze smyczy piesek mnie testuje, by chwilę później zaproponować mi współpracę? - srebrnowłosy wzburzył się na wzmiankę o nim i już zaczynał kolejny niesalonowy monolog, lecz zamilkł, gdy dostrzegł nietypowe ruchy pod płaszczem towarzysza.

    - To nie do końca tak. Nasz przywódca jest zainteresowany taką kooperacją, więc postanowiłem dać ci możliwość wyboru. Osobiście preferuję zabicie cię tutaj i przejęcie twoich umiejętności. Jestem gotów się z tym wstrzymać, by zobaczyć w użyciu twoje ninjutsu. W szczególności mam na myśli doprowadzony do perfekcji kamuflaż.

    - Nie ukrywałem się po to, by teraz dołączać do pierwszego lepszego stowarzyszenia. Co do umierania, również nie planuję go w najbliższym czasie.

    - Jak więc rozwiążemy tą sytuację?

    - Co? To już? Nie masz zamiaru nakłaniać mnie do dołączenia do was? Chyba jednak nie zależy wam aż tak bardzo - powiedziała kpiąco.

    - Wyraziłeś swoje zdanie. Nie zamierzam suszyć ci głowy z tego powodu. Uświadomię ci tylko, że wiedza jaką zdobyłem o twoim stylu walki jest wystarczająca, by z łatwością cie zabić. Wolisz pojedynki na dystans. Jeśli potyczka odgrywa się w zwarciu stawiasz na swoją szybkość. Zatem fizyczną słabość rekompensujesz żwawymi ruchami. Większość twoich ninjutsu obejmuje techniki ukrywania się więc wolisz podczas starcia mieć określony plan działania niż atakować spontanicznie. Utarczka z Hidanem. Cóż, zaskoczyła mnie i jednocześnie zobrazowała to, że potrafisz się zatracić.

    - Jestem pod wrażeniem. Na prawdę. W przeciwieństwie do tego wypierdka używasz głowy do myślenia. Załóżmy, że wszystko co powiedziałeś się zgadza. Ale nie zastanowiłeś się nad jednym ... Czy aby na pewno nie zaplanowałem tego wszystkiego? - po raz pierwszy na twarzy Kakuzu dostrzegła zawahanie.

    Czyżby coś przeoczył? Jakiś istotny fakt? Wykorzystała ten moment i z piekielną prędkością pojawiła się tuż przed zmaltretowanym wcześniej shinobi. Pochyliła się nad nim i powachlowała mu przed oczami wisiorkiem. Zaśmiała się krótko na widok jego zszokowanego oblicza. Zachowywał się jak nowo narodzony jelonek, który stara się niezdarnie od razu stanąć na nogi. Nim rozwiązał mu się splątany w supeł język usłyszał:

    - Harce z tobą były przekomiczne, kochanieńki. A na dodatek dobrana z was dwóch para. Zatrzymam to sobie na pamiątkę - jej lico przybrało psychopatyczny wyraz, po czym dodała: - Jeśli się jeszcze spotkamy, a w to nie wątpię, odrąbię ci ten pusty cebrzyk jak obiecałem.

    Poklepała go delikatnie po głowie. W tym momencie grube nici zasypały ją ze wszystkich stron niczym grad strzał. Stłumiony odgłos, kłąb dymu. Członkom Akatsuki ukazała się powoli opadająca w powietrzu, płonąca błękitnym ogniem notka. Wybuchowa? Za późno na reakcję. Wbrew oczekiwaniom po tym jak kawałek papieru się dopalił nie nastąpiła eksplozja. Kupka popiołu usypała się tuż przed Hidanem. To jedyny namacalny dowód na obecność łowcy w tym miejscu. Obaj wpatrywali się w ten punkt. Kakuzu zmarszczył brwi i ewidentnie pogrążył się w rozmyślaniu.

    Notka? Co to za rodzaj klona? W którym momencie go stworzył? Gdyby zrobił to gdy już mu się przyglądałem na pewno bym tego nie pominął. Może bawił się z nami od początku? Jak bardzo się oddalił? - te i inne pytania krążyły teraz w jego głowie. Wstyd. On - potrafiący zawsze rozgryźć najtrudniejsze zagadki, rozłożyć problem na czynniki pierwsze, poległ dziś na polu mistrzowskiej mistyfikacji.

    Srebrnowłosy nie przejmował się w zupełności, że urządzono sobie z niego kpiny. W jego zmiażdżonym, posiekanym i posolonym umyśle malowała się twarz. Taka delikatna, a wykrzywiona w wariackim grymasie. Przenikliwe oczy przeszywały na wskroś jego duszę. Nie był w stanie nic przed nimi ukryć. Tą projekcję coś uzupełniało. Na lewym policzku łowcy widniał jakiś znak. Wypalone, okrągłe piętno. Słowo. Coś zapisanego w kanji, otoczone pętlą. Nie rozszyfrował tego mimo starań.

    Nagle coś sobie uświadomił. MEDALION. To był wyłącznie klon, jednak wisiorka nie dostrzegł nigdzie w pobliżu.

    Zabrał go. Ten kurwi syn go zabrał. Nie obchodzi mnie co powiedział ten pieprzony Władca Kabli. Znajdę tą gnidę choćbym miał wymordować wszystkich w tym kraju.

    Kakuzu śmiejący się ze swojego towarzysza, któremu odebrano cenną rzecz. Najzwyklejszy wisiorek, oceniany przez zielonookiego jako ulubiona zabaweczka, bez której jego partner nie zaśnie w nocy, mocząc się, gdy usłyszy choćby drobny szelest. Ewentualnie Hidan nabijający się z tego, że ktoś wystrychnął na dudka wielce rozsądnego skarbnika organizacji, najbardziej w świecie ceniącego sobie swój nieprzeciętny intelekt. Nie tak skończył się ten upalny dzień. Żaden z tych scenariuszy nie został odegrany. Obaj shinobi strofowali się swoją prywatną porażką nie myśląc w ogóle o sobie nawzajem.

    Przeraźliwy krzyk. Drgające dźwięki przedzierały się przez las. Kierowały się w stronę bezchmurnego, gwieździstego nieba. Krzyk przegranego, pokonanego, lecz pozostawionego przez wroga przy życiu. Krzyk zapowiadający krwawy odwet.

Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Featured

Kimikii's 1000+ Watchers Raffle by TeresaOfFaintSmile94, journal

[PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic) by TeresaOfFaintSmile94, journal

Szyszke's Birthday raffle by TeresaOfFaintSmile94, journal

[PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic) by TeresaOfFaintSmile94, journal

[PL] Moja Ksiega Bingo (Naruto fanfic) by TeresaOfFaintSmile94, journal